strona główna
recenzje
wywiady
z wysokiej półki
rozmaitości
galerie „przeciągu”
archiwum
archiwum aktualności
wyślij do redakcji
zespół redakcyjny
wydawca
interesujące odnośniki
wejdź na F O R U M
Zmień skórkę:
|
|
wywiady
BIEGAĆ KAŻDY MOŻE
15.12.2005 Tomasz Bendlewski
Rozmawiamy z Arturem Kujawińskim – maratończykiem i prezesem Klubu Biegacza MANIAC
PRZECIĄG: Zaliczył Pan wszystkie sześć poznańskich maratonów. Kto zaraził Pana bieganiem?
ARTUR KUJAWIŃSKI: Jako nastolatek trenowałem sprint. Długodystansowe rozpoczęły się dla mnie
w czasach akademickich pod okiem pana Janusza Grzeszczuka z Akademii Ekonomicznej.
Przeciętny Amerykanin nie przekracza dziennie dystansu 5000 kroków, a jednak Amerykanie
organizują największy maraton na świecie. Europa wypada dość blado. Czy Europejczycy
są społeczeństwem nieruchliwym?
Europejczycy są ruchliwi, co widać na maratonach w Rzymie, Paryżu czy w Berlinie gdzie liczba startujących
biegaczy wynosi około 30 000. Polacy jak na razie pozostają w tyle. Nasze biegi są dopiero
na etapie raczkowania, ale myślę, że już za kilka lat będziemy dołączać do czołówki.
Gdyby to od Pana zależało, np. byłby Pan ministrem edukacji, wprowadziłby Pan więcej sportu do szkół?
Na pewno mocno propagowałbym sport w szkołach, ponieważ sportu nie powinno traktować się
tylko jako rozwój fizyczny, ale także sposób na życie. Sport rozwija cechy niezbędne w dorosłym
życiu takie jak dążenie do postawionego sobie celu czy hart ducha. Powinien być propagowany już
od najmłodszych lat poprzez obozy sportowe dla najmłodszych czy kupno strojów dla dzieci
z najbiedniejszych rodzin.
Czy sądzi Pan, że w Polsce bieganie powinno być bardziej rozpowszechnione? Kraje
Europy Wschodniej i Azji bardziej interesują się rozwojem młodych biegaczy.
Sytuacja biegania w Polsce poprawia się. Pięć lat temu na biegacza rozgrzewającego się
w parku patrzono bardzo dziwnie. Dzięki np. poznańskim maratonom widok biegacza na ulicy
nie wprawia w zdumienie. Dużą rolę odegrał także wszechobecny Internet. Dostępne są specjalne
strony, fora internetowe dla biegaczy lub miłośników długich dystansów. Kuleje trochę telewizja,
która powinna emitować programy propagujące bieganie.
W tym roku, po raz pierwszy podczas biegu można było biegać razem ze specjalnymi biegaczami.
Pomoc w narzuceniu tempa i zmieszczenia się w pewnym przedziale czasowym zapewne bardzo motywuje.
Zawodnicy mieli możliwość poprawienia swoich rekordów życiowych i wyznaczenia swojego minimum.
Czy zorganizowanie grupy tzw. peace makerów była trudnym przedsięwzięciem?
Sama organizacja grupy nie była trudna, ponieważ jako klub biegacza Maniac jesteśmy ze sobą
prawie trzy lata. Większość z nas biega po 30-40 biegów rocznie. Biegamy w Polsce i za granicą,
obserwujemy, na czym to polega. Ze swojego grona wyłoniliśmy grupę, która na miarę swoich
możliwości mogła zostać peace makerami. Podzieliliśmy się na ekipy 2-3 osobowe ze względu
na bezpieczeństwo i przy okazji po to, żeby było raźniej. Nigdy nie wiadomo, co się może stać.
Nawet, kiedy przewodnik grupy osłabł, jego pomocnik może poprowadzić grupę do mety. Wielu
uczestników było zadowolonych z naszej pracy.
Czy przynależność do Klubu Biegacza Maniac pociąga za sobą jakieś minima czasowe lub
inne normy?
Jesteśmy i będziemy amatorami. Jesteśmy otwarci na nowych członków, nawet tych, którzy
zaczynają biegać lub dopiero zaczynają myśleć o bieganiu. Jesteśmy grupą wspierających się
przyjaciół, w której doświadczeni koledzy pomagają i radzą początkującym.
Start w kaliskiej setce (100 km!) może być wyzwaniem dla każdego biegacza. Kto może mieć
szanse na „przeżycie” w takich biegach?
Nie jest to groźny bieg. Jest to bardziej próba charakteru (szczególnie po 70. kilometrze).
Swoje bieganie rozpoczynałem od 100 metrów, a kaliski bieg był dość dużą wielokrotnością tego
dystansu (śmiech). Dystansu się nie bałem, ponieważ miałem doświadczenie, czyli ponad 24 maratony
za sobą. Podczas biegu miałem kilka kryzysów i bólów mięśni ale pomoc kolegów dodawała mi
otuchy i dalszej motywacji. Najbardziej kuszące dla zawodnika były możliwości zejścia z trasy
po 55, 70 i 80 km, ale chciałem udowodnić sobie, ile jestem wart. Po przekroczeniu linii mety
odpoczynek trwał dwa dni. Wcześniej myślałem, że będę jak dętka przez dwa miesiące. Bóle mięśni
minęły szybko i już po trzech dniach mogłem spokojnie truchtać. Było to możliwe, dzięki codziennym
treningom i liczbie przebytych kilometrów – rocznie około 4,5 tys. Mój organizm jest przygotowany
na taki wysiłek.
Na trasie zawodnicy biegnąc rozmawiają ze sobą, wspólnie zagrzewają się do walki o lepszy
czas. Co może Panu pomóc w trudnej chwili?
Podczas biegu myśli się o czymś zupełnie innym. Rozmawia się o rzeczach codziennych,
o pogodzie lub o okresie pobiegowym. Na początkowych kilometrach zawodnicy
obserwują otoczenie – trzeba rozładować zalegającą adrenalinę. Dopiero po połowie
dystansu zaczyna się myśleć o swoim czasie, o pozostałej odległości. W biegach
zagranicznych, gdzie wspólny język jest niestety nieobecny, myśli się o czekającej
rodzinie, przyjaciołach, trenerze i czekającym na mecie medalu. Zawodnikom w kryzysowych
sytuacjach na trasie pomagają inni. Słowa: „Już niedaleko. Jeszcze trochę
mięśnie pobolą i po wszystkim” motywują do dalszego wysiłku. Pomagają również
punkty odżywcze, gdzie odpoczywając można wypić wodę albo zjeść banana.
Co może być dla Pana amuletem na trudne chwile?
Kiedy jechałem na maraton do Londynu zbyt późno wyprałem swoje rzeczy. Suszyłem je jeszcze
2 godziny przed wyjazdem. Od tego czasu pranie zostawiam na ostatnią chwilę. Kiedy
moja koszulka schnie na kaloryferze wiem, że bieg na pewno będzie udany. Brak koszulki
lub spodenek można jakoś zastąpić. Najważniejsze są dobrze wybrane i wyprane buty
(śmiech). Ważnym elementem stroju jest czapeczka klubowa ze specjalnym logo.
Bardzo dziękuję i do spotkania na trasie!
Tomasz Bendlewski
zdjęcia z archiwum A. Kujawińskiego
przeciąg 5/59 2005
|
|
Nasi dobroczyńcy:
Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Wyższa Szkoła Bankowa w Poznaniu
Platforma Medialna PMedia.pl
Akademia Nauki
PASO
Profi-Lingua
Paweł Kaczmarek
Drukarnia "AMK"
62-025 Kostrzyn Wlkp.
ul. Sienkiewicza 5
SUFLER 2006
|